Archiwum informacji na temat polskiego projektu MPV

Zbiór jest uzupełniany w miarę ukazywania się kolejnych artykułów
powrót do spisu artykułów



Polacy na Marsie?
Przejażdżka po Marsie? Czemu nie. Polskim wehikułem? Jeszcze lepiej!

[07.06.2001]
Polski marsochód - na razie na ekranie komputera. wkrótce powstanie model, potem prototyp, a w końcu (jeśli ten projekt okaże się najlepszy) gotowy pojazd wyruszy na Marsa.

Poniżej: wrocławska część zespołu projektantów. siedzą od lewej: Krzysztof Biernacki. Marcin Brzezicki, Krzysztof Lewandowski, Radek Kornicki, Piotr Kowalewski, Daniel Kubiak, Marek Strąpoć

THE MARS SOCIETY (TOWARZYSTWO MARSJAŃSKIE)
W Polsce należy do Towarzystwa około 60 osób. W "Deklaracji założycielskiej" czytamy: "Nadszedł czas, by ludzkość wyruszyła na Marsa. Jesteśmy gotowi. Chociaż Mars jest daleko, jesteśmy dzisiaj znacznie lepiej przygotowani do wysyłania ludzi na Marsa niż do lotu na Księżyc na początku ery kosmicznej". CarI Sagan opisał Marsa w "Bluesie dla Czerwonej Planety": "Z pewnością to urocza planeta, ale wiele można jej -z naszego zaściankowego punktu widzenia - zarzucić, w szczególności niską zawartość tlenu w atmosferze, nieobecność płynnej wody i duże natężenie ultrafioletu". [...]
Idealnym narzędziem do badania odległej planety byłby pojazd przeprowadzający skomplikowane doświadczenia, szczególnie z zakresu chemii i biologii. Prototypy takich pojazdów są opracowywane w laboratoriach NASA. Potrafią one się poruszać po kamienistym podłożu, unikać wpadnięcia do wąwozu, wydostać się z ciasnego zakamarka.
Jesteśmy zdolni wysłać na powierzchnię Marsa pojazd, który potrafiłby zbadać swoje otoczenie, wybrać najbardziej interesujące miejsce w polu swojego widzenia i o tej samej porze następnego dnia znaleźć się w nim - każdego dnia w nowym miejscu, krętym szlakiem wędrówki po urozmaiconej topografii tej pociągającej planety".

Czerwiec 2018. Na ekranie monitora drobne z początku kamyczki błyskawicznie rosną do wielkości sporych głazów, ale automatyczny nawigator sprawnie znajduje kawałek płaskiego terenu. Ziemski załogowy statek łagodnie ląduje na równinie Utopia Planitia, wzbijając wokół tumany rdzawego pyłu. Czerwona Planeta w końcu zdobyta! Za dwa lata ci pierwsi mar-sonauci mają powrócić na Ziemię, najpierw jednak muszą dotrzeć do rakiety powrotnej, która czeka na nich już od miesięcy - parkuje w odległości stu kilkudziesięciu kilometrów. Niestety, nie udało się bliżej niej wylądować. Ale bez obaw, to zostało przewidziane. Marsonauci wsiadają do sześciokołowego pojazdu, by w żółwim tempie potoczyć się po marsjańskich wertepach w poszukiwaniu rakiety. Na honorowym miejscu w tym wehikule wisi plakietka w biało-czerwonych barwach, która informuje, że to Polacy zaprojektowali ten kluczowy element pierwszej załogowej misji na Marsa. Może właśnie tak zacznie się największa przygoda ludzkości od czasów podróży Magellana i Kolumba?

Bardzo możliwe. Nad szczegółowym projektem wyprawy pracują setki osób na całym świecie, skupionych w organizacji Mars Society, czyli Towarzystwie Marsjańskim. Niedawno też polska konstrukcja została wybrana spośród pięciu najlepszych propozycji przyszłego marsjańskiego pojazdu. Tym pracom uważnie przygląda się amerykańska agencja kosmiczna NASA. - Moim zdaniem dojdzie do porozumienia o wymianie technologii między Towarzystwem Marsjańskim i NASA, bo przecież jeśli Amerykanie w końcu wybiorą się na Marsa, to nie będą chcieli wyważać już raz otwartych drzwi - mówi szef projektu Krzysztof Lewandowski z Politechniki Wrocławskiej, wiceprezes polskiego oddziału Mars Society. A załogowa wyprawa na Marsa w końcu nastąpi. Uroczyście zapowiedział ją prezydent George Bush w przemówieniu z 20 lipca 1989 r. Sam lot miałby się odbyć w roku 2019, czyli w 50. rocznicę lądowania ludzi na Księżycu. Kiedy jednak agencja kosmiczna NASA opracowała szczegółowe plany takiego lotu i wyliczyła koszty, politycy spuścili z tonu.

O realizacji misji nie mogło być mowy. NASA oszacowała, że zbudowanie rakiety, która mogłaby udźwignąć tony paliwa potrzebnego na lot w obie strony, kosztować ma gigantyczną sumę 400 mld dolarów. Węglarkd czy skorpion? Falstart? Nie do końca. Tym kosztownym planom rzucił wyzwanie dr Robert Zubrin, naukowiec owładnięty myślą o kolonizacji Marsa.
- Musimy tam polecieć, musimy skolonizować tą planetę, jeśli chcemy, by przetrwała nasza cywilizacja - przekonuje. Na początku lat 90. wymyślił inny projekt, dziesięć razy tańszy. Nawet nieco zakłopotani eksperci NASA przyznają dziś, że prawdopodobnie właśnie w ten sposób polecimy na Marsa. Najpierw poślemy tam statek bezzałogowy, który wyląduje i na miejscu wyprodukuje paliwo potrzebne na powrót, korzystając z przywiezionego wodoru oraz... dwutlenku węgla pochodzącego z atmosfery marsjańskiej. Kiedy paliwo będzie gotowe, z Ziemi wystartują astronauci.

Wyprawa potrwa dwa i pół roku. Od dziesięciu lat garstka zapaleńców, skupionych wokół Zubrina w Mars Society, krok po kroku pokazuje, że realizacja takiej misji jest możliwa. NASA ma wypróbować aparaturę Zubrina do produkcji paliwa w sondzie, która poleci na Marsa około roku 2010. Na kanadyjskiej wyspie Devon w Arktyce zbudowano już moduł mieszkalny, w którym ludzie żyją odizolowani od świata, w prawdziwie marsjańskich warunkach. Zorganizowano też konkurs na opracowanie konstrukcji hermetycznego pojazdu, zwanego Mars Pressurized Yehicle (w skrócie MPV), którym marsonauci będą mogli dotrzeć do rakiety powrotnej.

W marcu 2000 roku do konkursu przystąpiły 22 zespoły z całego świata. W finale, wśród pięciu najlepszych projektów, znalazł się polski wehikuł. - Ktoś kiedyś porównał go do węglarki. Moim zdaniem ze wszystkimi wysięgnikami będzie raczej przypominał egzotyczny „kem-pinobus" albo mechanicznego skorpiona-mówi Krzysztof Lewandowski. - Jest to wspólne dzieło tylko 20 osób, członków i sympatyków Mars Society Polska. Pilnie szukamy firm i instytucji zainteresowanych realizacją prototypu - dodaje. Wśród autorów są wykładowcy, doktoranci i studenci z Politechniki Wrocławskiej, Uniwersytetu Warszawskiego, Politechniki Warszawskiej, Politechniki Śląskiej, gdańskiej Akademii Medycznej, a także uczeń Technikum Mechanicznego w Wolsztynie. W zagranicznych zespołach było nawet po 150 projektantów - zaznacza Lewandowski. Na Marsie jak na wojnie Moduł mieszkalny z marsonautami powinien wylądować nie dalej niż w promieniu 150 km od rakiety powrotnej. Nawet jeśli wyląduje bliżej, to i tak pewnie trzeba będzie nadłożyć drogi, by ominąć naturalne przeszkody na nierównej powierzchni planety, poprzecinanej licznymi rowami, usłanej większymi i mniejszymi głazami. Dlatego wehikuł MPV jest jednym z najważniejszych elementów całej misji. Polska konstrukcja ma ważyć dwie i pół tony, a z wyposażeniem i załogą - sześć ton. Jej maksymalne rozmiary zewnętrzne (po rozłożeniu podwozia) to w przybliżeniu: 8 m x 4 m x 3,5 m. Może osiągać prędkość maksymalną 30 km na godzinę, ale ze względu na trudne warunki terenowe na Czerwonej Planecie średnia prędkość będzie kilka razy mniejsza.

- Musieliśmy wziąć pod uwagę specyficzne ukształtowanie powierzchni, czyli kratery, wąwozy i skalny ru-mosz - wyjaśnia Radek Kórnicki, student IV roku, opracowujący detale podwozia. Na Marsie panuje mniejsze ciążenie, a więc łatwiej się tam wywrócić, zwłaszcza kiedy się jedzie bokiem do stoku. Co więcej, grunt jest mniej zbity, bardziej pulchny, może się osypywać. Pojazd może się zapaść. - Korzystaliśmy m.in. z doświadczeń armii izraelskiej podczas wojen arabskich, prowadzonych w trudnym pustynnym terenie - dodaje Krzysztof Lewandowski. Polski wehikuł otrzymał wysokie. 70-centymetrowe zawieszenie - by kamienie nie pogruchotały podwozia. W środku „kempinobusa" zaprojektowano integralną śluzę powietrzną - zabezpieczenie przed warunkami panującymi na zewnątrz, pyłem wciskającym się w każdą szczelinę ubrania, a także niskim ciśnieniem, brakiem tlenu. W tej śluzie po wejściu do pojazdu załoga będzie oczyszczać skafandry w silnym strumieniu powietrza. W korytarzu znajdują się szafy na kombinezony, pion łóżek, toaleta z prysznicem, mała kuchenka i kabina główna z całym wyposażeniem technicznym. Z przodu pojazdu zaprojektowano manipulatory do pobierania próbek i usuwania mniejszych przeszkód, a z tyłu dźwig do przenoszenia cięższych przedmiotów. W takim wehikule załoga będzie mogła przeżyć nawet dwa miesiące. Gotowy prototyp ma być testowany na kanadyjskiej wyspie Devon lub na Islandii, ale konstrukcyjnie powinien być maksymalnie zbliżony do rzeczywistego wehikułu użytego później w misji.

Nasz MPV jest dostosowany do lokalnych warunków terenowych w rejonie lądowania. Prawdopodobnie będzie to równina Utopia Planitia na półkuli północnej, bo jest to w miarę płaski teren pokryty skalnym ru-moszem. Miliardy lat temu ta równina prawdopodobnie była świadkiem katastrofalnych powodzi, kiedy to z południowych obszarów górzystych wylewały się miliardy metrów sześciennych wody na sekundę. Śladem tych powodzi jest sieć kanałów i wąwozów, zwanych Va-liis Marineri, podobnych do Wielkiego Kanionu Kolorado, tyle że trzy razy wyższych, ciągnących się tysiące kilometrów, których ujście znajduje się na wprost Utopia Planitia. Marsonauci mieliby przekonać się, czy rzeczywiście płynęła tam woda, a jeśli tak, to czy w jej osadach pozostały jakieś ślady pradawnego życia. - Jeśli je tam znajdziemy, to może życie jest powszechne we Wszechświecie - sądzi dr Paweł Preś z Instytutu Astronomicznego Uniwersytetu Wrocławskiego.

- Na Marsie panowały niegdyś warunki podobne do tych na Wenus i Ziemi - wyjaśnia astronom. - Warto zbadać, co spowodowało, że Mars to dzisiaj polarna pustynia, gdzie średnia temperatura to - 63 stopni C, a na Wenus jest gigantyczny efekt cieplarniany (kilkaset stopni C). Skoro jednak nie można wykluczyć, że na Marsie występują pewne proste formy życia, których wpływ na fizjologię człowieka jest trudny do przewidzenia, to trzeba się przed nimi zabezpieczyć. Pojazd musi zapewnić załodze maksymalne bezpieczeństwo mikrobiologiczne i radiologiczne. Rozrzedzona atmosfera i słabe pole magnetyczne Czerwonej Planety nie chronią zbyt dobrze przed promieniowaniem kosmicznym i wiatrem słonecznym. Astro-nauci muszą mieć także jak najlepsze warunki sanitarne, by nie zaatakowały ich grzyby. Nie wiadomo przy tym, jak groźnie mogłyby się zmutować. Kolejnym zagrożeniem dla astronautów i sprzętu elektronicznego, jest bardzo drobny pył zacyjnych czy wentylacji. Liczą także na wsparcie uczelni.

- Długo myśleliśmy, że nikt nam nie będzie mógł pomóc, bo w Polsce tematykę kosmiczną traktuje się z przymrużeniem oka. Na szczęście trwają pierwsze rozmowy i mamy nadzieję, że szybko znajdziemy pieniądze, komponenty i fachowe doradztwo. W lipcu lub sieipniu chcemy rozpocząć realizację projektu - mówi Piotr Moskal, student Uniwersytetu Warszawskiego i prezes stowarzyszenia Mars Society Polska.

- Firmy i instytucje, które nam pomogą, będą mogły umieścić reklamy na zewnętrznej powierzchni wehikułu.


powrót do spisu artykułów


Uwagi do stron www Copyright 2002, Mars Society Polska design Intesk

stat4u